Dlaczego bycie „miłym gościem” nie popłaca?

Ja przez całe moje dotychczasowe życie starałem się być dobry dla innych. Oczywiście nie jakoś tam przesadnie, ale jednak miałem bardzo pozytywne i optymistyczne nastawienie do wszystkich i wszystkiego. Może to dlatego, że wychowywałem się w środowisku całkiem przyjaznym – w szkole nikt mnie nie bił, zawsze miałem swoją garstkę najbliższych przyjaciół.
To chyba sprawiło, że nabrałem wielkiego zaufania do świata i nieczęsto dostrzegałem jego wady. Jednak późniejsze zmiany środowisk coraz to mocniej uświadamiały mnie, że nie wszyscy ludzie są warci zaufania i w nowych kontaktach (ale nie tylko nowych) trzeba być bardzo ostrożnym.
Wygra silniejszy
I to chyba nie jest jakaś wielka niespodzianka. Każdy gatunek ma swoją żelazną zasadę, że przetrwają tylko osobniki najsilniejsze i, rzecz jasna, ma to sens. Ludzie może nieco odbiegli od tej zasady z racji ewolucji, ale niezbyt daleko. Pomimo całej naszej cywilizacji, nadal jesteśmy świadkami tego bardzo prostego instynktu – aby wygrać, trzeba pokonać konkurentów.
No i tu pojawiam się ja. Zawsze uważałem, że ludziom trzeba przebaczać, jeśli okażą szczerą skruchę. Generalnie nie lubię nienawidzić, mścić się i tym podobne. Po prostu kieruję się tym co zapewnia mi ulgę, czyli załatwieniem konfliktów „po dobroci”. Niestety, jest to możliwe tylko wtedy, gdy druga strona też wybierze taką opcję. A najczęściej jest tak, że ten ktoś nie odpuszcza i za wszelką cenę chce triumfować nad Twoją żałosną postacią. Nie idzie się wtedy dogadać, wytłumaczyć, pójść na kompromis. W takiej sytuacji masz dwa wyjścia: skulasz potulnie głowę i odchodzisz jako przegrany, albo podejmujesz pierwotną walkę i starasz się pokazać jaja (a jeśli ich nie masz, to coś innego).
Podobna sytuacja jest na przykład w relacjach damsko-męskich. Powiedzmy, że podoba mi się jakaś urocza dziewoja i chciałbym ją lepiej poznać, ale wiem że ostatnio sporo przeszła. No to według mojej filozofii życia, oczywiście staram się jej zaimponować, trochę przeciągać w swoją stronę, ale powoli, żeby jej nie zranić w żaden sposób. Ale w takim momencie przychodzi sobie jakiś Sebek (bez obrazy dla Sebków, wszyscy wiemy, że fajne z Was chłopy!), walnie *kurwą* na prawo i lewo, napnie mięsień dwugłowy ramienia i już zalicza sobie kolejną panienkę. A to, że za chwilę ją zostawi, bo już mu się znudzi, to nieważne. A potem jest wołanie z żalem w głosie: „Gdzie Ci dobrzy mężczyźni?”.
Wiem, że to brzmi jak ostry ból dupy, ale jeszcze nie znalazłem maści, która by mi pomogła. Podobno chwała tym, którzy nie boją się iść przez życie z szeroko rozstawionymi łokciami, coby się jeszcze przeciskać. Ale to nie mój typ i nic na to nie poradzę.
Jeb w szczękę!
Jeśli chcesz być tym tak zwanym „miłym gościem”, lub po prostu nie masz wyjścia, to musisz liczyć się z tym, że życie często będzie Cię za to karać. Jeśli zawsze jesteś gotowy wszystkim pomagać i wszystko robić tak, żeby było dobrze, nie spodziewaj się nagrody. Zwykle zostaniesz zjechany od góry do dołu za swoje dobre chęci i czyny. Ale świat jest okrutny i trzeba się do tego przyzwyczaić. W takiej sytuacji możesz się nigdy nie zmieniać (pogratuluję, jeśli Ci się uda) i już zawsze zbierać wyłącznie ciosy, lub unieść gardę wysoko, głowę spuścić nisko i bronić się, a wręcz atakować.
A swoją prawdziwą naturę pokazuj wyłącznie osobom bardzo zaufanym, czyli takim, które nigdy nie wykorzystają jej przeciwko Tobie. Choć z tym też bywa różnie.