Zniknęliśmy w cieniu naszych serc
W końcu nie odpisałaś na moją ostatnią wiadomość. A ja nie napisałem ponownie.
I tak po prostu zniknęliśmy. Staliśmy się sobie obcy. Nieznani. Obojętni.
Wiesz? Czasem to do mnie wraca
Byliśmy sobie najbliżsi.
Pośród nas nie było nikogo. Żadnych posłańców.
Codzienność rozlewała się jasnym obłokiem wzajemności.
Każdy element wspólnych spraw wpasowywał się w doskonałą układankę
ekscytacji, zrozumienia i kojącej stabilności.
Czas nie był istotny, wszak mieliśmy go pod dostatkiem.
Rozumieliśmy się bez słów
Otaczający świat był niegroźnym potokiem
niosącym nas w kierunku nowych horyzontów.
Wieczory zwiastowały jedynie nadchodzące wschody Słońca
rozpoczynające kolejne rozdziały wspólnej podróży.
Kompas ani mapa nie były potrzebne, doskonale znaliśmy drogę.
Podróż trwała, dni mijały,
a woda zmieniała swój bieg.
Delikatne obłoki przybierały barwę ciemnoszarej masy.
W rozmowach zaczęliśmy dostrzegać coraz cięższe głazy.
Wieczory zwykły spływać łzami żalu, bólu i niezrozumienia.
Promienie poranka stały się nie do zniesienia.
Upływający czas irytował.
Kierunek? Stracił sens.
Nikt nie przyszedł nam na ratunek
Byliśmy tylko my.
Byliśmy. Kiedyś.
I tak, w cieniu naszych serc, rozstaliśmy się bez słów.
Bez pożegnania. Bez wyjaśnień. Bez powrotu.
Zniknęliśmy dla siebie, zostawiając za sobą tylko cienie tego,
co kiedyś nazywaliśmy miłością.